Zamknij

Weekend w Lidzbarku. Co działa, co nie działa – i co warto przemyśleć

Karol ModzelewskiKarol Modzelewski 17:25, 22.06.2025 Aktualizacja: 17:39, 22.06.2025
Skomentuj

Karol Modzelewski – redaktor, mieszkaniec, obserwator, zwykły lidzbarzak.

Lidzbark to miasto, które kocham – naprawdę i bezwarunkowo. Tu się wychowałem, tu chodziłem do przedszkola i szkoły, tu mieszka moja rodzina, tu wracam z dziećmi. Wszystko, co piszę – także to, co krytyczne – wynika z troski. Nie jestem obojętnym komentatorem. Jestem kimś, komu na tym miejscu naprawdę zależy. A jeśli chcemy, żeby Lidzbark się rozwijał, musimy o nim rozmawiać uczciwie – także wtedy, gdy boli.

Pod koniec tygodnia spędziłem z rodziną cztery dni w Lidzbarku. Zatrzymaliśmy się u moich rodziców na osiedlu Jeleńska, gdzie się wychowałem. Miejsce nie zmieniło się na lepsze. Beton, parkingi, brak drzew, brak cienia, brak spójności. Otoczenie wygląda, jakby zaprojektowano je z katalogu niskobudżetowych rozwiązań z lat 90. – i nie poprawiano od tamtej pory.

Osiedle, które mogłoby tętnić życiem, dziś jest ciche, przegrzane i pozbawione jakiejkolwiek jakości. Jeśli można powiedzieć, że przestrzeń mówi coś o myśleniu jej twórców, to Jeleńska mówi jedno: to rezultat gustu lokalnego radnego – człowieka całkowicie oderwanego od rzeczywistości, bez wiedzy w jakimkolwiek temacie poza historią czerpaną z książek Edwarda Klemensa.

Warto dodać, że osiedle to funkcjonuje na styku dwóch światów – trochę miejskie, trochę spółdzielcze. I niestety, oba te światy zawodzą. Przedstawiciel miasta – wspomniany radny – nie wnosi nic poza własnym, wątpliwym gustem, a prezes spółdzielni wygląda na osobę, która już tylko odlicza dni do emerytury. Dwa nieszczęścia, jedno osiedle.

Co działa – i dlaczego?

Nie wszystko w Lidzbarku zawodzi. Widać też dobre decyzje i trafione inwestycje.

Dobrym przykładem jest plac zabaw nad jeziorem. To inwestycja, która – muszę przyznać – początkowo budziła mój sceptycyzm. Byłem przeciwnikiem tej miejskiej gigantomanii. Koszty, jakie pochłonęła ta realizacja, były nieproporcjonalne do tego, ile taki plac zabaw powinien realnie kosztować. Od początku miałem wrażenie, że rozmach zwyciężył nad rozsądkiem.

I choć moje zdanie w kwestii finansów pozostaje niezmienne – nadal uważam, że zrobiono to za drogo – to trzeba uczciwie przyznać jedno: poza labiryntem, który okazał się zbędnym dodatkiem, całość działa bardzo dobrze.

To przestrzeń funkcjonalna i naprawdę potrzebna. Dzieci bawią się tam z zaangażowaniem, dorośli mają gdzie odpocząć, miejsce tętni życiem. Wszystko jest dobrze osadzone w otoczeniu – zieleń, jezioro, alejki, punkt gastronomiczny w pobliżu.

Nie zmienia to jednak faktu, że skala wydatków powinna zostać dokładnie sprawdzona – i nadal uważam, że tym tematem powinien zająć się prokurator. Transparentność wydatkowania publicznych pieniędzy nie kończy się na przecinaniu wstęgi. Niestety, burmistrz Andrzej Piątkowski, choć objął urząd z mandatem do rozliczeń, jak dotąd nie wykazuje energii, by rzeczywiście rozliczyć swoich poprzedników.

Tym bardziej uważam, że takie realizacje – jeśli są uczciwe, potrzebne i sensownie zaplanowane – trzeba promować. Nie jako pokaz siły budżetu, ale jako przykład, że przemyślana inwestycja w przestrzeń publiczną naprawdę ma sens – pod warunkiem, że towarzyszy jej rozsądna skala, logiczne umiejscowienie i realna funkcjonalność.

Jeśli Lidzbark chce się rozwijać jako miasto przyjazne rodzinom, mieszkańcom i turystom – to właśnie tego typu projekty, choć bardziej budżetowo kontrolowane, powinny wyznaczać kierunek.

Co nie działa – i dlaczego?

Niektóre decyzje budzą zdumienie. W Lidzbarku wciąż widać inwestycje, które nie mają sensu – poza tym, że trzeba było „wydać środki”.

Labirynt przy placu zabaw już został wspomniany – nieużywany, niepotrzebny, zbyt drogi. Do tego dochodzi mikro-tężnia, która miała być miejscem relaksu, a jest jedynie miniaturową atrapą. Przy odpowiednim podejściu mogłaby pełnić funkcję zdrowotną i społeczną. Obecnie pełni tylko funkcję estetycznego zaskoczenia: „To wszystko?”

Gdybym był burmistrzem, zrobiłbym wszystko, aby w tym miejscu – albo w jego sąsiedztwie – powstał prawdziwy park tężniowy. Z kilkoma dużymi tężniami, ławkami, zielenią, ścieżkami i strefą cienia. Tak jak w każdym mieście, które ma choć odrobinę ambicji, by rozwijać się w kierunku turystyki zdrowotnej i weekendowego relaksu. Tężnie nie są dziś ekstrawagancją – są symbolem jakości przestrzeni publicznej.

Park przy dworcu PKP wygląda jak porzucony projekt. Przypadkowe elementy, brak funkcji, brak stylu. A przecież teren przy dworcu powinien być reprezentacyjny – to pierwsze miejsce, które widzi wielu gości. W obecnym stanie jest raczej antyreklamą miasta.

Na plaży miejskiej ustawiono automat do drukowania etui na telefon. Czy naprawdę coś takiego powinno stać na lidzbarskiej plaży? Czy rzeczywiście warto promować bezsensowne automaty, które ani nie przyciągają ludzi, ani nie tworzą żadnej wartości? Czy naprawdę dyrektor MOSiR-u musi promować automat, który bardziej śmieszy niż służy mieszkańcom? Kiedy wreszcie zostanie ogłoszony audyt w MOSiR-ze? Na razie nie słychać o żadnych działaniach – a cisza w tej sprawie nie buduje zaufania.

Trzeba też uczciwie powiedzieć: w poprzednich latach miasto ewidentnie cierpiało na coś w rodzaju „rozwolnienia inwestycyjnego”. Środki zewnętrzne pozyskiwano wszędzie, gdzie się dało – często nie zadając sobie podstawowego pytania: Po co to robimy? Efekt? Część projektów dziś po prostu rdzewieje. Dosłownie. Najlepszym symbolem tego stanu rzeczy jest siłownia plenerowa przy schodach na Jeleńskiej – kosztowna, nieprzemyślana i kompletnie nieużywana.

Kolej – temat strategiczny

NajpowaŻniejszym problemem Lidzbarka jest jego izolacja komunikacyjna. Brakuje autobusów, nie ma kolei. Dojazd do miasta bez samochodu graniczy z cudem. To ogranicza możliwości rozwoju – nie tylko turystyki, ale też rynku pracy, edukacji i lokalnej przedsiębiorczości.

Przykład Brodnicy pokazuje, że można przywrócić połączenia kolejowe. Tam się dało – tu wciąż słyszymy, że się nie da. Ale to nie kwestia torów. To kwestia podejścia.

Wszystko da się zrobić, tylko potrzeba determinacji, konsekwencji i dużej energii. Takiej, jaką pokazał burmistrz Rogowski, gdy toczyła się walka o przebieg obwodnicy. Gdy groziło, że skończy się na polu przy Jeleńskiej, nie odpuścił. Gryzł, krzyczał, naciskał – i wywalczył, by droga rzeczywiście służyła miastu.

Brak kolei w Lidzbarku to dziś nie tylko infrastrukturalna luka – to symbol szerszego problemu: braku długofalowego planowania, odwagi i gotowości do ciężkiej pracy.

Lidzbark – miasto bez zarządu?

Lidzbark przypomina spółkę bez prezesa i bez strategii. Zasoby są: jezioro, położenie, aktywni mieszkańcy. Ale decyzje wyglądają na przypadkowe i niekonsekwentne. Brakuje spójnej wizji i kogoś, kto potrafi oddzielić to, co potrzebne, od tego, co modne lub pozorne.

Nie potrzeba tu rewolucji. Wystarczy uczciwy przegląd tego, co działa, a co nie – i gotowość do poprawy. Miasto nie potrzebuje kolejnych ozdobników. Potrzebuje logiki, rozmowy z mieszkańcami, jasnych priorytetów.

Podsumowanie

Nie trzeba być urbanistą, żeby rozpoznać wartość. Wystarczy uważnie spojrzeć i zadać sobie kilka prostych pytań: Czy to działa? Czy ktoś tego używa? Czy to komuś pomaga?

W Lidzbarku wiele rzeczy mogłoby funkcjonować lepiej – ale trzeba przestać myśleć w kategoriach „czy się uda wydać środki”, a zacząć myśleć w kategoriach „czy to ma sens”.

Bo miasta – tak jak firmy – rozwijają się nie wtedy, gdy wydają, ale wtedy, gdy inwestują mądrze. A Lidzbark to moje miejsce na świecie – dlatego zależy mi, by inwestował właśnie tak: z sensem i wizją.

Dalszy ciąg materiału pod wideo ↓

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
facebookFacebook
twitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(2)

FankaFanka

3 0

Panie Karolu, uwielbiam czytać Pana felietony. Proszę o częstsze publikacje.

18:06, 22.06.2025
Odpowiedzi:0
Odpowiedz

Kuba Gierej - Twój LKuba Gierej - Twój L

1 0

Powiem tak – nie każdy musi się z tym zgadzać, ale moim zdaniem, do skutecznego zarządzania – firmą, gospodarstwem czy domowym budżetem – potrzebna jest osoba, która ogarnia całość, trzyma się ustalonej wcześniej wizji i konsekwentnie ją realizuje. Nawet mimo krytyki, podszeptów czy prób podważania sensu tej drogi przez różnych "lepszych doradców".

W domu, firmie czy gospodarstwie to łatwiejsze, bo decyzje podejmuje się głównie za siebie i najbliższych. W gminie sprawa jest trudniejsza – więcej zmiennych, więcej głosów, więcej odpowiedzialności.

Dlatego dobry gospodarz najpierw rozpoznaje teren, potem buduje spójną wizję zmian i rozwoju, a następnie konsultuje ją z mieszkańcami. I jeśli uda się osiągnąć kompromis – a może nawet konsensus – to burmistrz, radni i społeczność razem mogą działać idąc do celu w długim marszu. Nie od dotacji do dotacji, nie od wyborów do wyborów, ale konsekwentnie przez 10 czy 20 lat, bo na to się umawiają.

Wtedy pojawiają się realne efekty. Wtedy mamy to, czego oczekujemy.

A z tego, co widzę – obecna władza wciąż ma czas, żeby to wszystko poukładać i pójść tą drogą. Trzymam kciuki.

22:13, 22.06.2025
Odpowiedzi:0
Odpowiedz

0%